Quantcast
Channel: WĘDROWIEC BIESZCZADU
Viewing all 571 articles
Browse latest View live

WSPOMNIENIA PIONIERÓW

$
0
0
   Nim zejdziemy do świata zmarłych w podziemia bazyliki na Świętej Górze w Gostyniu, chciałbym podzielić się wrażeniami z promocji drugiej części wspomnień pierwszych osadników z gminy Jerzmanowa. Pionierami, czyli solą tej ziemi byli wysiedleni kresowiacy, zdemobilizowani żołnierze, powracający z niewoli robotnicy przymusowi i ludzie z innych regionów Polski, którzy przyjechali na "Ziemie Odzyskane" aby na nowo ułożyć sobie życie. Musicie wiedzieć, że wtedy na Ziemiach Zachodnich wszyscy byliśmi obcy, a teraz jesteśmi swojakami, którzy zapuścili korzenie w swojej nowej, małej ojczyźnie.
    Jak wcześniej wspomniałem, dostałem zaproszenie do Smardzowa na promocję pachnącej jeszcze farbą drukarską drugiej części wspomnień pierwszych osadników. Od wydania pierwszej części minęły dwa lata, a nie ukrywam, że przeczytałem ją jednym tchem i z niecierpliwością czekałem na drugi tom. Nic dziwnego, że imienne zaproszenie przyjąłem z radością i zdziwieniem, że ktoś jeszcze o takim maluczkim jak ja pamięta.
    Promocja odbyła się w nowej świetlicy w Smardzowie, podgłogowskiej wsi. Zaskoczyła mnie niesamowita frekwencja, bo sala była wypełniona po brzegi. Stoły pełne swojskiego ciasta,  była kawa, herbata i coś na zimno. No i sam program imprezy był ciekawy. Mój kolega Darek miał wykład o Solidarności, stanie wojennym, etc... Ja na prośbę Darka krótko wspomniałem o Solidarności Rolników Indywidualnych, których koło było również w Smardzowie. Organizatorzy ze Stowarzyszenia Razem Dla Smardzowa i wójt Lesław Golba honorowali dyplomami,  i gustownymi plakietkami tych, którzy podzielili się swoimi wspomnieniami. Nie zabrakło autora książki Marka Roberta Górniaka, który te wspomnienia zebrał, zredagował, zamieścił zdjęcia i fotokopie dokumentów, i osobiście opowiadał o powstaniu książki. Ze swojej strony podziękował autorom wspomnień. Szkoda, że dwie osoby odeszły już na zawsze i nie doczekały promocji książki.
   Byłem pod wrażeniem imprezy, spotkałem swoich dawnych znajomych i nie ukrywam, że pofolgowałem sobie nieco ze smacznym ciastem, które tak kusiło na stole. Fajnie tak sobie pobyć w innym świecie, zdala od wyborczego zgiełku i jazgotu polityków. Bo gmina Jerzmanowa ma już wybory za sobą, a wójta wybrano w pierwszej turze.
FOTORELACJE
*
Moje zaproszenie i książka. Piękne wydanie w twardej oprawie.


Mała wystawa dawnych zdjęć i stół z nagrodami.

Otwacie spotkania i przywitanie gości przez prezesa stowarzyszenia Radosława Pilusia.


 Darek Czaja mówi  o Solidarności... Z tamtych lat.

Ja, Antek Bok i... uważnie słuchamy wykładów.





Wójt Lesław Golba wręcza autorom wspomnień dyplomy i plakietki.


Autor książki Marek Robert Górniak wspomina o pracy nad jej powstaniem i dziekuje wszystkim, którzy przyczynili się do jej powstania.

Sala pełna gości. Przy  biesiadnym stole pierwszy z prawej ksiądz proboszcz, ja  naprzeciw księdza, a obok mnie koledzy z TZG. Obok księdza miejsce wójta, który wręczał dyplomy. Ktoś kiedyś powiedział, że ja potrafię się dopasować w towarzystwie.

    Do domu wróciłem zadowolony i pełen wrażeń, bo warto było z zaproszenia skorzystać. Pomijam już otrzymaną książkę i pofolgowanie sobie w słodkościach.  Pewnie ksiądz dobrodziej mi to odpuści.

W ŚWIECIE ZMARŁYCH

$
0
0
   Zgodnie z wcześniejszą obietnicą pora na relację z wędrówki po podziemiach Bazyliki na Świętej Górze w Gostyniu. W podziemiach mieszczą się krypty grobne zakonników - ojców i braci z klasztoru o.o Filipinów. 
    Byłem w tej Bazylice w 1975 roku, ale nie można było się w nie zagłębić i wędrować niskimi korytarzami pod bazyliką, gdyż były zamknięte dla zwiedzających. Ucieszyłem się, że teraz mogłem wejść w świat zmarłych aby w półmroku i ciszy oglądać krypty, i zadumać się nad sensem życia, które nieuchronnie zakończy się ostatnią drogą na drugi brzeg Styksu.
    Krypty nie są wysokie i w niektórych momentach musiałem pochylić głowę. Byłem pod ogromnym wrażeniem trumien - od najstarszych i prostych, po współczesniejsze i bardziej ozdobne, ale bez przesady.
FOTORELACJE
*
































   Pora opuścić tajemnicze podziemia i rozchodzące się promieniście kypty, i nie zakłócać wiecznego snu  zakonnikom. Dzięki dobrej wentylacji i swoistemu mikroklimatowi, ciała mnichów się mumifikują...
    To już chyba ostatnia wędrówka w tym roku. Nadchodząca zima nie nastręcza do wędrówek, ale nie wiadomo co mi jeszcze w duszy zagra. Bo jakoś trudno mi sobie wyobrazić, abym długo usiedział na miejscu. A i życie niesie przecież niespodzianki.

WSPOMNIENIA - BYTOM ODRZAŃSKI

$
0
0
   Jak wcześniej wspomniałem, nie wybieram się na razie na wędrówkę, bo mam inne zajęcia. 15 stycznia jestem zaproszony na promocję kolejnej książki, a co za tym idzie na mały bankiecik na zakończenie, co już samo w sobie jest wartością. A że święta się zbliżają, to i zajęć coraz więcej. 
   Tydzień temu kupiłem nowy telewizor, taki płaski 40 calowy, bo stary odmówił mi posłuszeństwa.. Musiałem go podłączyć, kupić i zainstalować kartę do odbioru programów cyfrowych i zaprogramować 94 programy. Nie narzekam na jakość odbioru. Co prawda większości kanałów i tak nie oglądam, ale darowanemu koniowi się w zęby nie zagląda...
    Gdy uporałem się ze swoim, to córka Ania oddała żonie swój telewizor i... od nowa polka galopka. Tutaj jednak musiałem kupić nowy kabel antenowy i końcówki, bo na starym strasznie śnieżyło. Najmłodsza córka Basia zainstalowała wszyskie kanały i teraz obraz jest super.
    Chciałbym jednak jakąś dawną wędrówkę opublikować. Padło na małe miasto nad Odrą niedaleko Głogowa, czyli Bytom Odrzański. Dlaczego właśnie Bytom? Otóż dlatego, że mam do niego sentyment. Za kawalera jeździłem tam na "podryw" i dancingi "Pod Złotego Lwa". Nie powiem, fajnie bywało i nie raz wzdychałem do płci pięknej, a i niektóre z dziewcząt uroniły łzę na rostanie. W czasach ograniczeń prohibicyjnych za komuny w Głogowie (że niby miasto górników i hutników) jeździłem do Bytomia na wódeczkę i piwo...  Bytom był w innym województwie. Po wielu latach, gdy już zapomnialem o alkoholu  zaproszono mnie na uroczysty mityng AA. Jak to bywa przy takich okazjach byłem na mszy w starym kościele w stylu romańskim z późniejszym gotykiem i barokowym wystrojem. Zauroczony postanowiłem go dokładniej zwiedzić przy najbliższej okazji...
   Bytom Odrzański to dawny, bo od 1005 r. słowiański gród obronny nad Odrą. Prawa miejskie uzyskał na początku XIII wieku. Różne były jego późnieksze losy, ale przez wiele lat od 1601 - 1628 działało w nim Kalwińskie Gimnazjum znane w Europie, które nadawało tytuł bakalarza i magistra.
    Bytom to magiczne miasto w którym burmistrz rządzi nieprzerwanie od 22 lat i będzie rządził kolejne cztery lata. Pierwsze szlify samorządowca zdobywał w wieku 25 lat, czyli od 1986 roku. Fotel burmistrza zdobył w 1992 roku.... Łebski to burmistrz, który nie wydaje pieniędzy na odśnieżanie, bo i tak ludzie śnieg rozdepczą i usuną sprzed swoich posesji, a drogę wojewódzką właściciel musi przecież odśnieżać...
 Bardzo podoba mi się późnorenesansowy ratusz, renesansowe, barokowe, klasycystyczne i eklektyczne kamieniczki, ładny rynek i nie tylko.
FOTORELACJA
*
Bytomski ratusz i dawny kościół protestancki. Tam dawniej mieściło się gomazjum kalwińskie.


Zabykowy kościół parafialny.







Rynek, zabytkowe kamieniczki, figurki birbantów wychodzących ze "Złotego Lwa" i fontanna z posążkiem nagiego chłopca. Jak głosi legenda, figurkę ufundował w XIX wieku ojciec chłopca, który się utopił w Odrze. Na szczęście nikomu nie wadzi nagość chłopca, bo  obywatele miasteczka są normalni.

Ozdobny portal wejściowy do ratusza.


Tablica pamiątkowa i kamienice.



Dawne gimnazjum kalwińskie, późniejszy kościół protestacki i ozdobny portal kamienny. Niestety niszczejący.







Dawna przeprawa promowa, gdy stalowy most został zniszczony w 1945 r. Teraz jest tylko przewoźnik dla pojedyńczych osób. Pamiętam jeszcze dawne przęsła na filarach, które ocalały po wojnie.



Odnowiony port nad Odrą.

    Pora opuścić magiczny Bytom Odrzański i swoje dawne wspomnienia... Kiedyś za komuny chciano zrywać kostkę brukową na rynku i zalać go betonem, ale mój znajomy, niestety nieżyjący już  dziennikarz Igor Gośko skrytykował pomysł ówczesnej władzy i pokpiwał, że nazwę Bytom Odrzański trzeba będzie przemienić na Beton Odrzański. Władza sobie odpuściła, ale Igor, choć miał lekkie pióro do śmierci był szefem lokalnego oddziału Gazety Lubuskiej, bo nic tak idiotów nie wkurwia jak krytykowanie "wadzy"... Gazeta była wtedy organem KW PZPR, a władza robotniczo-chłopska, a przynajmniej tak nam wmawiano. 

MÓJ 13 GRUDNIA

$
0
0
    Mam do stanu wojennego osobisty stosunek, ale to już historia, a ja nie muszę się wzorem Kaczora silić na kombatanctwo. Było minęło. Nie lubię szwendać się po partyjnych manifestacjach i wysłuchiwać okrzyków oszołomów, klakierów i jakiegoś wodzireja. Mierzi mnie retoryka - jeden Naród, jedna partia, jeden wódz,  jedna pięść i że Polska to PiS. Takie manifestacje powiewają mi kalafiorem. Ot co.
    Dla odmiany nastroju wolałem z żoną pójść na spotkanie znajomych i przyjaciół z okazji 50-cio lecia głogowskiego zespoły beatowego "Głogi".
    Zespół ten powstał w PDK (Powiatowy Dom Kultury) w 1964 roku, gdy ja skończyłem 18 lat. Już wcześniej byłem związanay z pedekiem, bo miał swoją magię, fajne oferty dla młodzieży, a i kierowniczka PDK pani Julita Wójcik-Michalewicz, była nietuzinkową postacią naszej kultury. Miała i ma nadal niesamowitą charyzmę i zawsze potrafiła się z każdym dogadać, nawet z młodzieżą, która do aniołów nie należała.
    I w tym właśnie magicznym miejscu powstał zespół "Głogi", który rozsławiał nasze miasto poza jego granicami, wygrywał konkursy. Grał nawet w NRD. Ale nie dlatego jestem z niego dumny. Grali w nim moi koledzy, chodziłem na potańcówki na których zespół grał. Bo pedek i Głogi, to moja młodość. Oczywiście był to zespół amatorski, ale na pewnym poziomie artystycznym...
    Spotkanie odbyło się w Piwnicy Artystycznej pod św. Mikołajem na głogowskiej starówce. Było granie, wspomnienia i wiele ciepłych słów. Było co wspominać, zwłaszcza, że paru już odeszło na zielone łąki, część wyjechała, z Głogowa. Wokalistka Marysia Pawlak dostała się do zespołu Mazowsze, perkusista Jurek Karaszewski wyjechał do Niemiec, gitarzysta Rysiek Żurek do Chicago w USA, drugi perkusista Maciek Kuczak jest schorowany. Zmarł gitarzysta Józek Grobelny i Zbyszek Solon... Jednak trzon zespołu przetrwał i stanowi zgraną paczkę przyjaciół, która się spotyka i sobie pogrywa.
    Fajnie było ich posłuchać, powspominać, zobaczyć dawnych znajomych, i kolegów, których bym w innych okolicznościach nie spotkał. Te minione pięćdziesiąt lat widać po naszych twarzach i siwych włosach, ale jakość muzyki się nie zmieniła. Fakt, że nie grają obecnej muzyki, ale tą naszą z młodości...
    Szkoda, że nie zabrałem aparatu, a zdjecia z mojej komórki nie są najwyższego lotu. Ale chyba nie o to chodzi.
*
Pamiątkowy znaczek okolicznościowy.

GŁOGI - wokalista Zbyszek Skapura, od lewej gitara solowa - Tadek Sytnik, po prawej gitara rytmiczna - Rysiek Przyboś i gitara basowa - Adam Wolny.
Wokalistka Krysia Sytnik.
Dawna kierowniczka PDK Julita Wójcik-Michalewicz odleciała w wspomnienia.
Zasłuchana Julita i  Tadek Sytnik.

Rysiek Przyboś i Adam Wolny.

   Te kilka godzin odlotu w młodość minęło jak z bicza trzasnął, ale magiczny nastrój pozostał w mojej duszy. Tadek mi na przywitanie powiedział, że gdyby nie te pięćdziesięciolecie, to chyba byśmy się nie spotkali. Coś w tym jest, bo każdy ma swoje życie, miejsce na ziemi, a nasze drogi nie muszą się przecinać. Tylko Ryśka częściej spotykam na występach i pogrzebach, bo gra na bębnach w Orkiestrze Dętej Huty Miedzi Głogów.
   Kolejna miła dla duszy impreza jest w poniedziałek w Klubie Batalionowym, gdzie na spotkaniu Głogowskiego Stowarzyszenia Literackiego, odbędzie się promocja książki Małgorzaty Górowskiej - "Świadectwo epoki. Literacki Głogów początków XXI wieku" (ponoć będzie w książce i o mnie) oraz"Kalendarza Literackiego GSL" na rok 2015. Spotkanie umili nam spektakl "Law, Law, Law" w wykonaniu teatru "Pierwiastek z nas". A po tym mały bankiecik w Kasynie Wojskowym.
   Oj będzie się działo....

PIĘTNAŚCIE LAT MINĘŁO...

$
0
0
     W poniedziałek byłem na super imprezie z okazji XV - lecia naszego Głogowskiego Stowarzyszenia Literackiego, którego jestem członkiem od ponad czternastu lat. Ba, nawet pełniłem zaszczyną funkcję Przewodniczącego Sądu Koleżeńskiego. Funkcja była godna, prestiżowa i niewymagająca większego wysiłku, bo literacka brać nie była pieniacza i sądzić nie musiałem. A bardzo sobie cenię święty spokój...
   Uroczystość i promocję książki Małgorzty Górawskiej poprzedził spektakl  głogowskiego teatru "Pierwiastek z nas" pt. "Law, law, law" w reżyserii Piotrka Mosonia. Piotrek to instytucja i łatwiej mi powiedzieć kim nie jest. Nie jest na pewno murarzem-tynkarzem. 
*

Piotrek zapowiada spektakl.

   Oj działo się działo. Bo była to spektakl satyryczny i bardzo dynamiczny. Tak dynamiczny, że ja, co swoje lata już mam, a co za tym idzie wolniej kumam bazę, po dziesięciu minutach się pogubiłem kto to książę, giermek i sekretarz. Rozpoznawałem jeno postawną królewnę, dostojnego króla, służącą Marysię i starego wiarusa strażnika, który pewnie wrócił z wojny trzydziestoletniej, bo był ranny w nogę. 
    W spektaklu chodziło o to, aby wydać królewnę za księcia, ale ten niezbyt się kwapił do ożenku i smalił cholewki do Marysi, do której smalili również sekretarz i giermek. Tak mi się przynajmniej zdawało, bo ciagle zamieniali się szatami i zbrojami. Domyślałem się, że książę to pewnie ten, co wołał "królestwo za konia", bo mu się szkapina gdzieś zapodziała. Królewna tak była skołowana i ochotna do zamężcia, że wyszłaby nawet za strażnika, czy innego ciurę obozowego. Tylko dostojny król się frasował pomysłami królewny, bo szykował się gruby mezalians, że o myślach samobójczych królewny i pozorowanym morderstwie...(-)  nie wspomnę.
   Nie będę trzymał swoich przyjaciół w niepewności i zdradzę zakończenie - książę oddał swoją rękę, ale bez większego entuzjazmu królewnie, a służąca Marysia skumała się z... I tu nie jestem pewien czy z sekretarzem, czy z giermkiem.  A co tam, ważne, że wszyscy byli szczęśliwi, aczkolwiek książę nieco mniej.

Pewnie giermek coś knuje i namówił księcia na zamianę szat, a może i zbroi.

Król się deczko wkurzył, a królewna kombinuje za kogo wyjść..



Marysia tryumfuje, a krówna próbuje kogoś z sali zarwać...


                                                                              
Królewna się miota, a Marysia  zastanawia.


Powstała lekka zadymka z kawalerami, a i służaca Marysia też jest lekko skołowana z nadmiaru kawalerów smalących do niej cholewki.

A to już koniec spektaklu i szczęśliwe zakończenie. Od lewej dostojny król, stary wiarus strażnik, królewna co dostała księcia, dalej sekretarz i giermek (tak mi się zdaje) i niezbyt szczęśliwy książę, też tak mi się zdaje. Nie bardzo rozumiem księcia, bo za pół królewstwa może sobie kupić niejedną szkapinę.

Zaproszeni goście - druga od lewej pani wiceprezydent Głogowa Bożena Kowalczykowska, obok niej mjr Mariusz Ślusarz z-ca dowódcy garnizonu i Jeremi Hołownia członek Zarządu Powiatu. Dalej Krzysiu Jeleń  prezes GSL i Stefan Górawki szef Klubu Batalionowego. Po drugiej ręce pani prezydent siedzi poeta Tadeusz Kolańczyk i dyrektor ZSE Wojciech Janisio.
    
   Po jajcarskim spektaklu nadeszła wiekopomna chwila do ogłoszenia piętnastolecia GSL, odebraniu gratulacji, kwiatów i okolicznościowych upominków. Nie powiem było miło, dostojnie i uroczyście. Po ochach i echach pani Małgorzata Górowska zaprezentowała swoją książkę "Świadectwo epoki. Literacki Głogów początków XXI wieku".  Książka, to kompedium wiedzy o głogowskim środowisku literackim, historii GSL, wszystkich imprez i wydawnictwach. Jest też bogato ilustrowana zdjęciami. Zawiera też kilkanaście biografii głogowskich poetów i także mojej skromnej osoby prozaika. Jest to bardzo ciekawa pozycja, książka, a nie ja, która powinna być w biblioteczce wszystkich interesujących się głogowską kulturą. Oczywiście każdy z nas otrzymał po dwa egzemlarze, jak również i ci, którzy przyczynili się do powstania tej książki, że o zaproszonych gościach nie wspomnę.
    Po oklaskach i uhonorowaniu pani Małgosi udaliśmy się na zasłużony bankiecik i urodzinowego torta. Oj pokuszałem sobie pokuszałem, bo drugi kawałek tortu wmusiła we mnie Agnieszka "Miss Teksasu". Zjadłem, bo pięknym kobietom się nie odmawia.

Stefan i Krzysiu zagajają początek jubileuszu GSL

Pani Prezydent wręcza stosowny list gratulacyjny od władz miasta i bukiet róż czerwonych na ręce prezesa GSL Krzysia Jelenia.

Członek Zarządu Powiaty pan Jeremi Hołownia składa gratulacje, list pochwalny, kwiaty i prezent.

Założyciele GSL. Od lewej Joasia Lehman,  Tadziu Kolańczyk, Heniu Adamczyk, Irena Kubiak, Władek Paździoch. Kasia Swędrowska i  Mietek Sosialuk.


Małgorzata Górawska autorka książki i Krzysiu Jeleń prezentuę autorkę i książkę. Tę książkę.

 Pani Małgorzata cała w skowronkach (znam te uczucie), Pani Prezydent i Jeremi Hołownia członek Zarządu Powiatu.

Ja się też na książkę załapałem i...

na Kalendarz Literacki, który był promowany.

    Fajnie było, ale się skończyło, pora więc pójść do kasyna wojskowego na bankiecik na miarę naszych możliwości, lampkę szmpana i tort jubileuszowy.



Co pokuszałem i pogadałem z przyjaciółmi to moje...

A oto moja legitymacja i dowód, że nie bujałem i kombatanctwa sobie nie przypisywałem.

I OBY NAM SIĘ...

$
0
0
    Święta Bożego Narodzenia zbliżają się coraz szybciej. Lubię te święta, bo są bardziej rodzinne, bliscy sobie wybaczają dawne urazy i życzą sobie wszystkiego co najlepsze...
*


JA  RÓWNIEŻ  ŻYCZĘ WSZYSTKIM PRZYJACIOŁOM,  ZNAJOMYM  I NIEZNAJOMYM,  TYM CO DO MNIE ZAGLĄDAJĄ,  LUBIĄ  MNIE,  ORAZ TYM,  CO  ZA  MNĄ  NIE PRZEPADAJĄ -  ZDROWYCH,  RADOSNYCH  I  WESOŁYCH  ŚWIĄT,  OBFITEGO  STOŁU  I  TRADYCYJNYCH  DWUNASTU POTRAW  WIGILIJNYCH.  I  TEJ,  TAK  BARDZO NAM  POTRZEBNEJ  SERDECZNOŚCI  I  DYSTANSU  DO MINIONEGO  OKRESU.
*
   Chciałbym się podzielić pewnym miłym wydarzeniem, które zapoczątkowało 13 grudnia. Kolega przepisał moją niewydaną książkę o głogowskiej Solidarności 1980 - 1984, która istniała w maszynopisie (gdy ją pisałem nie miałem jeszcze komputera).  Ja już dawno straciłem nadzieję na jej wydanie. Ba, straciłem nawet serce do zabiegania o jej upublicznianie i kołatania do kolejnych drzwi. Kolega Darek jednak podjął starania i zaczął szukać sensownych sponsorów i ma dużą wiarę, że książka się ukaże po wielu latach "pułkownikowania". Przesłał mi ją mailem i zacząłem ją poprawiać, wygładzać i uaktualniać, gdyż wielu bohaterów z dawnych czasów już odeszło na drugi brzeg.
        Ponieważ jestem leniem, nałożyłem na siebie obwiązek codziennej pracy nad książką  i to przez minimum dwie godziny... Jak do tej pory wywiązuję się z postanowienia i zbliżam się do końca.  Jestem już pewien, że w Nowy Rok wejdę bez tego balastu.
     Nie będę pisał, dlaczego książka nie wyszła przez kilkanaście lat. Było, minęło.... Dla ciekawych powiem, że mój maszynopis jest ujęty w trzech pracach magisterskich i dwóch poważnych książkach hitorycznych. Krętymi jednak drogami wędruje łaska Pana i nieznane są jego zamysły...

     Dla poprawy nastroju i pewnego relaksu oglądam obrady sejmu i komentowanie ich przez polityków i dziennikarzy. Od dawna bowiem uważam, że nasz sejm stał się kiepskim kabaretem. 
    Ubawiłem się setnie, gdy posłanka Pawłowicz urządziła sobie z ławy poselskiej jadłodajnię i zajęła się konsumpcją. Szamała aż jej się uszy trzęsły... Poradziła sobie z kotletem i sałatką, ale nie zdążyła zdrowo beknąć dla zdrowotności gdy posypały się na nią gromy. Boże jakie padały okrutne słowa, którym posłanka ripostowała dzielnie, aczkolwiek rynsztokowo. Oberwało się nawet prezesowi Kaczyńskiemu, który ruszył w sukurs posłance i usłyszał: spadaj kurduplu... Oj działo się działo... Wcześniej jednak pani Pawłowicz obraziła po chamsku dziennikarkę i pewnego posła, bo cosik się jej pewne fakty popieprzyły...
     Jednego jestem pewien, że posłanka Pawłowicz nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa i tylko patrzeć jak zacznie głośno puszczać wiatry, a na koniec wykasztani się przed trybuną sejmową. A co! 
     Jeno prezia mi żal, bo wygląda mi biedaczek, że jest mocno skofudowany i sprawia wrażenie, że nie panuje już nad swoimi posłami. Za to ci, trzymają się mocno.
      Na drugi dzień było prawienie sobie grzeczności przy opłatku, ale jak zwykle zawiedli posłowie PiS, bo tylko mała delegacja ich była. Jest bowiem powszechnie wiadomo, że PiS woli łamać kołem, niż z innymi opłatkiem.

      Najważniejsze, że poczyniłem już zakupy swojskich wędlin, oporządziłem karpie, których dzwnoka czekają w zamrażalniku na wigilię, ugotowałem już świąteczny bigos... Mój bigos. Choinkę żona ubrała, a ja czekam na smażenie karpi przed wigilią, bo to moje zadanie....
     No to na zdar rebiata i oby nam się dobrze działo.

MOJE MARZENIA

$
0
0
   Zbliża się milowyni krokami Nowy Rok 2015, a wraz z nim nowe plany życiowe, nowe marzenia, nowe postanowienia. Bywa, że trzeba nieraz przestawić swoje życie na inne tory... Ja już na szczęście niczego nie muszę, bo w moim wieku drastyczne zmiany nie są wskazane, a i starych drzew już się nie przesadza. A i żadnych postanowień nie lubię na próżno składać, bo tradycjanalistą jestem. I niech ta pozostanie.
    Jednak pewne małe zmiany zawodowe się szykują, bo pewnie zacznę na małą skalę swoje zajęcia w Miłkowie. Rok wypoczynku wystarczy, a skoro o mnie pamiętają, to nie jest najgorzej. Zawsze parę złotych się przyda.
    Mam dwa marzenia - jedno to zmiana samochodu na nowszy, co jest z tych realnych, a drugie marzenie jest już mniej realne. Ale pomarzyć warto.
    Chciałbym sobie kupić jakąś niedużą wieżę rycerską, odrestaurować ją, pokonującć wszelkie złe moce i knowania konserwatora zabytków, który woli zabytek puścić w ruinę, niż dać komuś wyremontować na swój sposób. Znam i widziałem wiele takich przypadków... Nawet już sobie taką jedną niszczejącą wieżę upatrzyłem w Witkowie niedaleko Szprotawy w województwie lubuskim. Niestety jest zaniedbana i wymaga wiele pracy i środków, a te na razie mam skromne, bardzo skromne. Ale kto wie, może żona wygra kumulację w totka i... Pomarzyć można.
    Wieża w Witkowie została zbudowana w 1400 roku i służyła kilku zacnym rodom. Obok niej był folwark. Do 1711 roku służyła właścicielom, a później pracownikom folwarku, bo właściciele zamieszkali w pałacu obok. Niestety po 1945 roku została upaństwowiona i popadała z roku na rok w ruinę, przy przyzwoleniu kolejnych konserwatorów zabytków. W latach 1978 - 1984 częściowo ją wyremontowano i służyła jako siedziba stacji badawczej Muzem Archeologicznego Środkowego Nadodrza. Teraz ponownie w rękach prywywatnych, ale niszczeje, podobnie jak stary folwark i pałac i wejść do niej nie można.
*







Musicie mi przyznać, że to urocze i magiczne miejsce.



Średniowieczne freski ścienne ze scenami religijnymi.



Szkoda, że teraz to niszczeje...


...a jeszcze parę lat temu tak to wyglądało.

     Można sobie pomarzyć, a póki co, to wybieram się na kilka dni do Poznania, aby z kuzynem Wojtkiem sobie pogadać i przy Szrociku sobie podłubać, bo przegląd się zbliża, ale nim wyjadą, to...
*
ŻYCZĘ WSZYSTKIEGO  NAJLEPSZEGO  W  NOWYM  ROKU  2015. OBY  NAM  SIĘ  DOBRZE  DZIAŁO  I  FINANSOWO  DARZYŁO  I  WSZYSTKIE  NASZE MARZENIA  ZISZCZYŁY ....

POSTANOWIENIA NOWOROCZNE

$
0
0
     Nie wysilałem się za bardzo z tymi postanowieniami. Raz, że jestem leniem i nie bardzo mi  się chce cokolwiek postanawiać i na dodatek ich nie spełnić. Jednak coś sobie postanowiłem: po pierwsze nie rzucę palenia, po drugie nie wstąpię do PiS, a po trzecie nie będę uprawiał jogingu. I tak mi dopomóż Bóg...
    Powróciłem z Poznania, gdzie sobie pogadałem z kuzynem, a że jesteśmy mentalnymi przeciwnikami, to dyskusja bywała żywa, ale mało owocna, bo każdy pozostał przy swoim zdaniu. Jednak udało mi się wymienić olej i filtr w moim Szrociku za jedyne siedemdziesiąt złotych, bo robocizna była za friko. Zakonserwowałem spód i progi, które już proszą się o wymianę, ale wszystko w swoim czasie. Muszę trochę kasy na to zaoszczędzić.
    Po powrocie do domu zadzwonił do mnie kolega aby porozmawiać o wydaniu mojej książki o głogowskiej Solidarności z dawnych lat. A, że Trzech Króli jakoś do mnie nie przemawia, więc spotkaliśmy się dzisiaj i uzgodniliśmy co nieco, ba, nawet załatwiłem recenzenta z tytułem profesorkim, a nawet honorarium... Mam małą nadzieję, że tym razem uda się ją wydać, bo jest wola do jej wydania. Gdyby jednak zgodnie z wcześniejszymi latami nic z tego nie wyszło, to uroczyście oświadczam, że będzie  to już moje ostatnie podejście, bo nie będę się dalej łudził... I niech to będzie czwartym postanowieniem na 2015 rok.
     Robiłem porządki w swoich albumach i znalazłem zdjęcia fajnego kościółka w Kurowie Wielkim i dwa z zapory na Bystrzycy w Zagórzu Śląskim.
*
Zrobiłem sobie zdjęcie na koronie zapory z kuzynem Wojtkiem.

Jak widać przeciwieństwa lubią się przyciągać. Nie znam tego pana, ale poprosił mnie o zrobienie razem zdjęcia z uwagi na napisy na koszulkach. Jak widać potraktowałem prośbę bliźniego swego z należytą atencją i powagą...
*


Średniowieczny kościółek o ciekawej historii i wnętrzu.





 Niewielkie organy, które wyremontował i nastroił mój kolega i nawet społecznie na nich pogrywał.

Musicie przyznać, że wystrój robi wrażenie. Jednak parę lat temu złodzieje ukradli jedną z drewnianych rzeźb z bocznego ołtarza. Była to robota na zamówienie, gdyż fachowo wycięli ją dłutem z większej całości. Teraz kościół jest lepiej zabezpieczony.

     Czekam na pierwszą wycieczkę, bo na razie muszę kombinować aby coś na blogu napisać.



NIECO WSPOMNIEŃ

$
0
0
    Gwoli wyjaśnienia. Książka o Solidarności jest moją pierwszą książką napisaną, ale nie wydaną. Pewnie w myśl biblijnej zasady, że pierwsi będą ostatnimi, a ostatni pierwszymi. Amen. 
    Po niej napisałem cztery kolejne z czego trzy ukazały się drukiem, a czwartą trzymam na lepsze czasy.
     Nie chcę pisać dlaczego ta o Solidarności okazała się "półkownikiem", bo to i tak niczego nie zmieni. Teraz coś drgnęło, ale bardziej realna jest  droga zaproponowana przez Darka, niż ta tradycyjna przez TZG, które znowu kombinuje jak koń pod górkę i wyszukuje nierealnych zmian.
    Szlag mnie trafia na taką postawę, bo przeczytałem dzisiaj w internecie, że mój kolejny bohater z opozycji  ujęty w książce - Jurek Lewicki zmarł. Jak tak dalej pójdzie, to TZG wyda mi ją na apel poległych solidarnościowców z opozycji... 
    I pewnie pośmiertnie, traktując jej wydanie  jako ostatnią posługę dla mnie.
    Teraz coś weselszego o moich ulubionych, średniowiecznych zamkach dolnośląskich. Tym razem padło na zamek Cisy w dolinie rzeki Czyżynki.
   Pierwsze zapiski o zamku Cisy (zbudowanym przez księcia Bolka I) pochodzą z 1242 roku. Wcześniej stał tu drewniany gród obronny. Zamek jest zbudowany z kamienia, otoczony fosą nad urwistym zboczem. Ma ciekawą historię i często zmieniał właścicieli. W połowie XIV wieku był siedzibą ryczerzy rabusiów, jak wiele podobnych zamków na Dolnym Śląsku. Został spalony przez Szwedów w czasie wojny 30-letniej. Opuszczony popadał w ruinę... 
    W 1927 roku wałbrzyszanin Walter Brehmer podjął prace konserwatorskie i zrekonstruował bramę i wieżę. Po II Wojnie Światowej zamkiem opiekowali się harcerze, a w 1961 zamek Cisy zabezpieczono jako trwałą ruinę.
*















    Trzeba przyznać, że zamek robi wrażenie, a jego historia jest zaklęta w kamiennych murach. Nie wiem czemu, ale wolę takie kamienne, nieco zrujnowane, ale zabezpieczone zamki, niż wypasione pałace. Może dlatego, że są mniej dostępne i mają swoją magię. Moja przygoda z zamkami zaczęła się od zamku Chojnik...

OJ DZIAŁO SIĘ DZIAŁO....

$
0
0
     Wiele się działo w mijającym tygodniu. A to protesty górników na Śląsku i buńczuczne okrzyki ich macherów związkowych. Nawet imć pan przewodniczący Piotr Duda pogroził posłom, że jak coś nie tego, to im wpierdol spuści, bo ich adresy zna i smali ich immunitety... Jakkolwiek rozumiem górników, którzy bronią swoich miejsc pracy..., i przywilejów, tak występy ich przywódców związkowych jasno pokazują, że bronią bardziej swoich ciepłych stanowisk, kasiorki i wielu przywilejów, na które wszyscy  podatnicy się składają. A jest tych górniczych central związkowych ze 160. 
    Z drugiej strony nie mam najmniejszej ochoty dokładać z moich podatków do nierentownych kopalń, bo dla mnie PRL się skończył 25 lat temu. Jakoś nie słyszałem gniewu oburzenia braci górniczej, gdy nam w służbie zdrowia kolejno zabierali premie, trzynastki i zmniejszali zarobki, które i tak wypłacano nam z wielkim opóźnieniem. Jednak jakoś to przetrwałem i po kolejnym zawale serca (w międzyczasie) doczekałem zasłużonej emerytury...
     Szwajcarski Franek zerwał się z uwięzi i poszybował w górę. Larum się podniosło okrutne, bo ci, którzy wzięli kredyty w frankach szwajcarskich dostają mocno po kieszeni. Oczywiście wielu polityków uważa, że to państwo powinno im pomóc w spłacie zaciągniętych długów. Zapominają, że trzeba było dokładnie sprawdzić warunki umowy kredytowej i wbić sobie do łba, że kredyty w obcych walutach są obarczone wielkim ryzykiem... 
     Oglądając wystąpienia naszych posłów, ich zachowanie i polityczny język, nie sposób stwierdzić, że nasz Sejm znalazł się na dnie... A gdy się tam znalazł, to usłyszał pukanie od spodu... To pukał poseł Wipler...
  Nawet zapiewajło Paweł Kukiz, który w politykę popadł i radnym wojewódzkim został hardo się odgrażał, że zrobi w Polsce taką rozpierduchę, przy której kijowski Majdan, to mały pikuś. A jak zrobi, to zmiecie rząd, parlament, system prawno-ekonomiczno-polityczny... Oj marzy się muzykantowi powrót do PRL i.... kurna chata zbita z prostych desek...
    Wystarczy tych emocji jak na jeden tydzień i pora na coś milszego. Miałem wczoraj fajną imprezkę w przedszkolu u trzylatków, którzy dawali swój występ na Dzień Babci i Dziadka. Występowała też moja wnuczka Zuzia i muszę przyznać, że świetnie się bawiłem, a maluchy zdystansowały swoim zacięciem artystycznym zapiewajłę Kukiza. Szkoda, że babcia, czyli moja połowica nie mogła na występach być, ale zmogła ją grypa i to na całego. Na zakończenie występów wnuki dawały swoim dziadkom i babciom sympatyczne laurki...
*






Maluchy dają czadu. Moja wnusia Zuzia, to ta najniższa w okularkach i nieco wstydliwa. Wnuczek Miłoszek z sześciolatków siedział obok mnie i zajmował się ciastkami na stole.

     Fajnie, że mojej Reni komisja zusowska przedłużyła rentę do końca roku, tak, że możemy żyć i spać spokojnie. Też mam kredyt, na nowy telewizor z świątecznej promocji, ale w złotówkach i wiem jakie mam raty do końca spłaty. W podobny sposób spłaciłem laptopa. Może obsługa kredytu jest nieco wyższa, ale wiem, że żaden Franek mi nie będzie snu odbierał i koło pióra robił.
     I to byłoby tyle na sobotni dzień dzisiejszy. Na zdar rebiata!

MOJA SŁUŻBA W LWP

$
0
0
     Pozazdrościłem Vojtkowi jego wojskowych wspomnień, więc postanowiłem dać sobie prawo do wspomnień związanych z kamaszami.  A jest co wspominać.
    Nadeszła w moim życiu chwila, gdy  WKR upomniał się o moją skromną osobę, pragnąc zrobić z zafajdanego cywila, wzorowego żołnierza. 
     Któregoś dzionka moja mać radnaja  przypomniała sobie o moim istnieniu, gdy ja już powoli o wojsku zapomniałem i przysłała mi kartę powołania do odbycia zaszczytnej służby wojskowej.  Z całym przekonaniem mogę przysiąść, że się do tej pieprzonej instytucji nie nadawałem, bo jestem z przekonania pacyfistą i brzydzę się przemocą. Mało tego, na dodatek mam humanistyczne zacięcie i bliższe są mi teatry, muzea, spotkania literackie, a nie kamasze, onuce, plecak i karabin, że już o zafajdanej menażce nie wspomnę. Z bólem serca opuściłem rodzinne miasto, aby udać się do jednostki, abym odsłużył co należy mojej ojczyźnie. Nim zawitałem do koszar, wstąpiłem do sympatycznej knajpy na "ostatnie" piwo pod setkę i śledzia...
     Do jednostki zgarnął mnie późnym popołudniem z uroczej mordowni patrol wojskowy, gdy sobie wesoło śpiewałem "W Ołomuńcu na fisz placu...", zamiast od paru godzin być w koszarach. Nie powiem, abym się ucieszył z tego powodu, podobnie jak dowódca. A, że byłem w stanie świadczącym o solidnym przygotowaniu do służby wojskowej, to dla podbudowania morale wylądowałem w areszcie. Dopiero rano byłem w stanie dopełnić formalności zameldowania się w jednostce i przebraniu w mundur. Widocznie moja postawa była wzorowa i podobala się przełożonym, bo skończyło się tylko na lekkim opierdolu.   A co tam, było - minęło.
- Słuchajcie szeregowiec – wrzeszczał kapral. Tu się nikt z wami nie będzie opierdalał – ciągnął podniesionym głosem. - My wam kurwa pokażemy co to znaczy służba w Ludowym Wojsku Polskim. 
Ładnie się zaczyna – pomyślałem i uprzytomniłem sobie, że ten wrzeszczący kapral mówi do mnie w trzeciej osobie. Jak widać wojsko ma takie zwyczaje, a odzywki w liczbie mnogiej i w trzeciej osobie obowiązują w tej militarnej instytucji. Swoistego kolorytu dodawał fakt, że mówiono do mnie bardzo oficjalne, ale z wojskową kurtuazją:
– Słuchajcie obywatelu!, albo - Słuchajcie szeregowy! W taki sam sposób należało się też zwracać do swoich przełożonych. Broń Boże by dowódcy powiedzieć przez pan, bo wtedy w najlepszym wypadku można było usłyszeć, że panowie w 1939 roku wyjechali do Londynu. (...)
Mimo świadomej dyscypliny obowiązującej w Ludowym Wojsku, często było słychać od kapralskiej braci, chwackie i groźne komendy:
– Pokryć! Albo was kurwa ziemia lubuska pokryje! Kuuurrrwaaa maaać! Napierdalacie kulasami o glebę, jakby koza srała na bęben! Podobnie było przy komendzie - Stój! Słuchając takich pełnych poetyckiej metafory komend patrzyłem z podziwem na kaprali, a gdy mój wzrok skrzyżował się ze wzrokiem któregoś z dowódców to najczęściej słyszałem:
– Co tak się kurwa gapicie! Kaprala Ludowego Wojska Polskiego nie widzieliście! A może się wam kurwa Wojsko Polskie nie podoba! Co tak kurwa wytrzeszczacie gały jak kocur co sra w sieczkę!
Aczkolwiek te ostatnie zdanie wypowiedziane przez kaprala było żywcem zerżnięte z mojej ulubionej książki - „Przygody dobrego wojaka Szwejka”, jednak był to niechybny znak, że kapral był człowiekiem oczytanym i wykształconym.
Szybko zrozumiałem, że słowo „kurwa” w cywilu jest wulgaryzmem, ale w wojsku zmienia swoje przeznaczenie i staje się takim technicznym określeniem, bez którego armia nie może istnieć. Podobnie było z innymi brzydkimi wyrazami, którymi kapralska brać szafowała w nadmiarze. Mówili tak też oficerowie jak się zdenerwowali. Widocznie taka już uroda sił zbrojnych na całym świecie, że nie potrafią obejść się bez brzydkich wyrazów. Te zaś w ustach dowódców stają się przecinkami, łącznikami, wykrzyknikami. Bo na krzyku i wulgaryzmach oparta jest siła bojowa wojska i morale żołnierzy. I to na całym świecie. (...)
Po przysiędze wyjechałem na kurs sanitariuszy i skończyłem go z wyróżnieniem. Widocznie miałem ukryte predyspozycje samarytańskie. Wróciłem do jednostki i dostałem przydział do izby chorych, gdzie pędziłem beztroski żywot nieroba. (...)
                                                                    
Moja drużyna. Ja na unitarce z uśmieszkiem Mony Lisy w pierwszym rzędzie trzeci od lewej. Szkoda, że "Jogi", ten najwyższy po lewej już od wielu lat nie żyje. Zmarł na zawał serca parę lat po wyjściu z wojska.

         Być może opatrzność boska nadal czuwała nade mną, albo mój dowódca w pijanym widzie docenił moje medyczne (i nie tylko) zdolności, gdyż na jego wniosek zostałem przeniesiony do obsługi kompani polowej OTK i to z dala od macierzystego pułku. Cóż to takiego te kompanie polowe - zapytacie? Trudno mi o tym opowiadać bez radosnego zachwytu nad maestrią działania MON-u, który sobie ubzdurał, że każdy młodzieniec musi wojsko odsłużyć. Temu właśnie służyły kompanie polowe, do których trafiał sam „kwiat” młodzieży, czyli - kryminaliści, tępaki po szkołach specjalnych, cały asortyment nieuków, którym się nie chciało dźwigać tornistra, żonaci, dzieciaci, poborowi z obniżoną kategorią zdrowia, dekownicy, którzy się w cywilu postarzeli bo jakimś cudem uniknęli kilku poborów. Do pełnego kompletu w tej zacnej menażerii brakowało tylko wyznawców woo-doo, Rastafarian i świadków Jehowy. W kompaniach polowych brać żołnierska służyła po pięć miesięcy z czego cztery na pegeerach. W myśl hasła "każy kłos, ziemniak i burak na wagę złota". Jak ktoś miał mniej szczęścia, to był powoływany  dwa razy, zanim został przeniesionym do rezerwy. (...)
                                                                       
Nie ma to jak na poligonie.
Służba wojskowa nie zrobiła ze mnie wielkiego wojaka, a już na pewno nie przyczyniła się do wzmocnienia mojej sympatii do socjalistycznego ustroju. 
                        
Pewnie tak bym wyglądał dzisiaj, gdybym na zawodowego pozostał.

    Są to małe fragmentymojej drugiej książki "Skazany na Uherce". Często się zastanawiam, gdzie są moi koledzy z armii. Czy wszyscy żyją i jak się ich losy potoczyły...

SCHOWAĆ SIĘ W WIEŻY...

$
0
0
    Od wojskowych wspomnień czas na inne wspomnienia, które są związane z moimi zainteresowaniami. Jak się pewnie domyślacie, będą to wspomnienia  z moich wędrówek po historycznych budowlach, które tak są miłe moim oczom i duszy wędrowca. A biorą się one zawsze wtedy, gdy porządkuję swoje zdjęcia z wcześniejszych wycieczek, które zapisuję na dysku. Zimowa pora, to czas na przebranie ich, obróbkę,  opisanie w albumach i zapisanie na innym , zewnętrznym nośnku.
    Nie ukrywam, że praca nad zdjęciami ma też inny walor, bo przy okazji planuję sobie kolejne wypady jak tylko słoneczko bardziej przygrzeje. Pozwala mi również na ucieczkę od popieprzonego świata polityki, którego nie sposób nie zauważyć i usłyszeć w radiu i telewizorze. 
   Nadymają się nasze "elyty", stroją w kolorowe piórka, a pierdolą przy tym takie farmazony, że łeb boli. Przy czym przynależność partyjna nie ma tu najmniejszego znaczenia. Wiem jedno, że gdyby głupota ludzka miała skrzydła, to po sejmie, studiach telewizyjnych i radiowych nasi politycy fruwaliby niczym gołębie i gołębice. Albowiem głupota ludzka jest niewymierna i ponadczasowa, a idiotów ci u nas dostatek.
    Na glebę powalił mnie nowy związkowy sojusz robotniczo-chłopski i zapowiedź blokad dróg, torów i co im tylko przyjdzie do głowy. Nic dziwnego, że szczena opadła mi na kolana. I pomyśleć, że co za PRL było propagandową sieczką i sennym marzeniem, za RP stało się ciałem. Dobrze, że mam jakieś pole manewru, swoją niszę i bezpieczne idahoo, gdzie się schowam, gdy brać robotniczo-chłopska całkowicie mnie zablokuje...
    Pora więc schować się w kolejnej wieży rycerskiej w Dalkowie, wsi niedalego Głogowa, którą wybudował ród rycerski von Glaubitz w XVI wieku. Wieża miała znaczenie mieszkalne i obronne. Dalków był własnością tego rodu. Gdy rodzina przeniosła się do nowowybudowanego pałacu, wieża spełniała inną rolę, aby z czasem stać się leśniczówką. Po drugiej wojnie światowej pozbawiona opieki zaczęła niszczeć, aż popadła w ruinę. Teraz znajduje się w rękach prywatnych, a nowy właściciel próbuję ją odrestaurować, ale to wymaga dużych pieniędzy i czasu. Trzymam więc kciuki za niego...
*









Pora pożegnać się z obrośniętą gęstym bluszczem wieżą i udać się w inne miejsce, a tych na Dolnym Śląsku nie brakuje. 

LEŚNA - SZTOLNIE

$
0
0
     Nim dam dyla przed polityką, muszę dać sobie upust radości z ratyfikowania konwencji przeciw przemocy. Cieszę się, że zarówno panowie biskupi jak i prawica dostali po nosie. Słuchając tego nawiedzonego bractwa odnoszę wrażenie, że oni nie czytali tej konwencji, a jeśli już, to wybiórczo i po łebkach. Ja czytałem i na mój chłopski rozum nie ma w niej nic, czego prawicowe i purpurowe tuzy jej zarzucają. Jakoś nie mam problemu z identyfikacją własnej płci, choć zdarza mi się pomagać żonie w zmywaniu, gotowaniu, czy obieraniu ziemniaków. Nawet robię sobie na bieżąco przepierki bielizny i skarpetek. Robię... i  kuśka mi jakoś nie odpadła. Nadal jestem chłopem, który identyfikuje się z męską płcią.
    Szczena mi opadła na kolana, gdy zobaczyłem start dr Dudy w wyborach prezydeckich. To był szoł w iście amerykańkim stylu, a w swoich deklaracjach i obietnicach  przebił prezydenta USA i  szachów perskich.
    Dla odmiany  dr Małgorzata Ogórek nadal jest zakopcowana i nie wychodzi na światło dzienne w myśl zasady: maluczko, maluczko, a ujrzycie mnie... Za to dał głos JKM i ogłosił się Ojcem Narodów. Czekam jeno, aż się ogłosi bogiem niczym Kaligula. O reszcie planktonu szkoda pisać.
     Pora więc schować się do swojego Idahoo, czyli do sztolni w Leśnej, niewielkim mieście w powiecie lubańskim na Pogórzu Izerskim. O sztolniach dowiedziałem się  z filmów Wołoszańskiego "Skarby III Rzeszy", których jestem fanem. Na trasie z Leśnej do Świecia i Świeradowa Zdrój znajdują się zakratowane sztolnie, które skrywają wielką tajemnicę.
    Na przełomie 1943/44 roku w nieodległym Miłoszowie powstała kolejna filia KL Gross Rosen, z której więźniowie drążyli tunele w pobliskich wzgórzach. Budowy tych tuneli nigdy nie ukończono i są różne hipotezy czemu miały one służyć. Jak fama niesie, to krótko przed wkroczeniem Armii Czerwonej na te tereny, do tuneli wjechało kilkanaście załadowanych ciężarówek i nigdy z nich nie wyjechały. Jak opowiadali naoczni świadkowie, samochody wraz z więźniami i chroniącymi transport esessmanami zostały zasypane, gdyż część podziemnych tuneli wysadzono, aby zamaskować ukryte samochody z ladunkiem. Przez wiele dni było słychać krzyki i jęki zasypanych przez kanały wentylacyjne. Jaka straszna tajemnica musiała być w tym transporcie, skoro poświęcono własnych esesmanów, a przypadkowi świadkowie zginęli po wojnie w tajemniczych okolicznościach. Tych sztolni nie można zwiedzać, gdyż wjścia do nich są zabezpieczone żelaznymi kratami. Na nic zdają się badania eksplolatorów, którzy szukają skarbów. Może kiedyś ktoś je odkopie i tajemnica wyjdzie na światło dzienne.
*






    Pora wrócić na ziemię i czekać na rozwiązanie tej zagadki, a jest ich wiele przy tego typu budowlach i nie tylko na Dolnym Śląsku.

FRASZKI WALENTYNKOWE

$
0
0
    Jakoś nie jestem przekonany do Walentynek, które są mi obce kulturowo i tradycyjnie. Swoje lata mam i od pacholęcia wolałem Noc Kupały, czy Noc Świętojańską, gdzie letnia pora, śpiew ptaków i słowicze trele w upojną noc... 
    Nie będę się jednak kopał z koniem i przekonywał innych co do świętego Walusia, co to patronem zakochanych i świrów jest. Kiedyś za moje antywalentynkowe wywody straciłem paru znajomych, a szkoda. Ale jakieś fraszki o miłości zamieszczę. A co mi tam.

Kochliwa Zosia

Zakochała się Zocha w niejakim Patryku,
A że mu często rogi przyprawiała,
Patryk sił nabiera teraz w psychiatryku,
A kochliwa Zocha uwodzi Michała.

Wychodzi z tego, że św. Walenty,
Jest patronem zakochanych …
I w ciemię walniętych.


Milutka Pelasia

Rozkochała w sobie Pelasia niejakiego Frania,
Dojąc go z kasy.. jak to Pelasia,
Za Franusiem teraz pan komornik gania,
A Pelasia się bierze za Jasia.

I tak sobie w duchu konstatuję,
Ze miłość do Pelasiów...
Niestety kosztuje.


Tradycjonalista

Nie jestem przecież kochliwym młokosem,
By miłość w lutym wyznawać...
Z glutem pod nosem.

Fakt, że jestem nieco zramolały,
Wolę więc miłosne podboje...
W Noc Kupały.

Miłosne westchnienia, takie na przydechu,
Lepsze są w upojną noc czerwcową,
Niż w lutym w pośpiechu

Budowlaniec

Walę tynki! 
Rzekł murarz zagryzając chipsy,
Montując regipsy...

*

Dla wszystkich Pań... Od bieszczadzkiego dziadka.

    Wróciłem niedawno z miłej imprezy literackiej, walentynkowej, na której zaprezentowałem te fraszki właśnie. Razem z żoną Renią dobrze się bawiliśmy, bo nie zabrakło dobrej rozrywki i humoru. Młodzi adepci sztuki aktorskiej przedstawili jajcarski spektakl, który wywoływał salwy śmiechu, później poważno-jajcarki konkurs jednego wiersza  "O kilo szmalu". Nie brakło innych konkursów i zabaw. Ba, wygrałem nawet lizaka Kojaka...
    Warto było być parę godzin w tym lepszym świecie. Z dala od polityki, przygłupów i innych oszołomów.

RUINY ZAMKU

$
0
0
    Na górze Grodna w Koronie Sudetów Polskich, niedaleko Marczyc przy drodze z Cieplic do Karpacza jest posadowiona malownicza ruina zamku. Ciekawostką jest fakt, że zamek  został zbudowany w pseudogotyckim stylu w formie trwałej ruiny przez hrabiegi von Reuss na początku XIX wieku. Ta romantyczna ruina służyła jak schron myśliwski i była modnym w tamtych czasach urozmaiceniem krajobrazu. Jak fama niesie, hrabia chciał pokazać właścicielowi pobliskiego zamku Chojnik, że nie jest od niego gorszy. Zamek posiada jedynie mury zewnętrzne i wieżę, ale bez schodów. Nie wiadomo również, czy ma podziemia, bo stoi na litej skale.
    Z ruinami  wiąże się tajemnicza historia związana ze Skarbem Wrocławia wywiezionym w te okolice krótko przed upadkiem Festung Breslau w 1945 roku. Że coś jest na rzeczy, świadczy fakt, iż okolice zamku były długo penetrowane przez specjalną jednostki sowieckiego kontrwywiadu "Smiersz", a pożniej przez polskie UB i KBW z MSW. Ponoć skarbu nie odnaleziono.
    Teraz zamek stanowi pewną atrakcję turystyczną z łagodnym podejściem z drewnianymi stołami i ławami, aby wędrowiec mógł odpocząć i się posilić.
*







Skarbu Wrocławia co prawda nie odnalazłem, ale warto było zwiedzić te magiczne miejsce. Gdybym skarb znalazł, to i tak musiałbym go oddać i długo się tłumaczyć władzom, że niczego nie podpierdoliłem. Bo nasza "wadza", wzorem minionego systemu nie ufa swoim obywatelom, a danie nagrody za znaleźne jest poza ich wyobrażeniem i mentalnością.

     Wąskim gardłem mojego miasta jest jeden most na Odrze, na którym w godzinach szczytu tworzą się duże korki i pół miasta jest zablokowane. Od wielu lat nasi politycy starają się o wybudowanie drugiego mostu, ale Wojewoda Dolnośląski i jego totumfaccy mają Głogów w dupie, bo jest na kresach województwa. Znam ten kresowy ból od bardzo wielu lat, bo w jakimkolwiek województwie był Głogów, tak zawsze był na ich obrzeżach.  Wiadomo, że koszula bliższa ciału niż sukmana.
*


    Kmiecie podpuszczeni przez warchoła Izdebskiego postanowili sobie pomanifestować i most zablokować, ale władze nie wyraziły zgody na manifestację. Kilkunastu zawziętych kmiotków próbowało w małych grupach blokować, ale policja spisała bardziej aktywnych. Miła jest nasza policja, bo ja na ich miejscu spuściłbym wpierdol kmiotkom, aby spieprzali blokować swoje pola i obejścia, albo robić podorywkę i siać jare. Kto stał w tych korkach ten mi przyzna rację. Nie ma też bliskiego objazdu, bo najbliższe mosty przez Odrę są w Nowej Soli i Ścinawie. Wychodzi na to, że kmiotom się w dupach poprzewracało.

ZAMEK SICHÓW

$
0
0
   Nie wiem, czy to zmęczenie wiosenne, czy stan grypowy, który mnie dopadł i trzyma powoduje, że wszystko wokół mi zwisa kalafiorem i powiewa niczym piracka bandera na "Umrzyka Skrzyni"... O polityce i politykach szkoda pisać, ale jest coś milszego z serii wesołość ptasich gniazd. Mam na myśli mnożących się niczym króliki Lejzorka kandydatów na prezydenta RP. Co jeden to lepszy agent i mówca, a gdy sobie posłuchać jakie farmazony gadają, to ino boki zrywać...
     Widziałem w czasie swoich wędrówek parę budowli zbudowanych w formie trwałej ruiny. Widać takie mieli gusta i fanaberie ówcześni ziemianie, hrabiowe i baronowie, że o książętach nie wspomnę... Mnie się ich kaprysy podobają. Dzięki takim i "normalnym" ruinom mam gdzie sobie pojechać, moje stare oczy na czymś magicznym zawiesić i wlać boski balsam w skołataną duszę.
    Kiedyś dobre Bogi zaniosły mnie do Sichowa, miejscowości między Legnicą i Jaworem, gdzie są ruiny ciekawego, barokowego pałacu z XVIII wieku. Został postawiony na miejscu dawnego dworu obronnego otoczonego fosą z XVI wieku. Od 1930 roku należał do barona von Richthofena, który był w dobrej komintywie z gubernatorem Hansem Frankiem. Otóż pod koniec wojny gubernator Frank przywiózł do tego pałacu zrabowane dzieła z Wawelu i Muzeum Czartoryskich. Pewnie pałac był etepem w wywózce zrabowanych dzieł, ale jak wieść gminna niesie, to nie wszystkie Frank zdążył wywieźć w głąb Niemiec i część z nich pozostała ukryta w pałacu, i jego okolicy. Sam pałac spłonął w 1945 roku, gdy nadeszli czerwonoarmiści. Nie wiadomo tylko, czy ruskie brygady triofiejczyków ten skarb odnaleźli i wywieźli, czy nadal czeka na znalazcę w zamaskowanych skrytkach. Bo, że wielu go bezskutecznie szukało, to fakt powszechnie znany. Ja tam skarbów nie szukam, bo i tak bym musiał oddać go państwu i zamiast przepisowego znaleźnego, długo bym się musiał przed policją i prokuratorem tłumaczyć, że nic nie podpierdoliłem.
    Obecnie pałac jest ogrodzony i znajduje się w rękach prywatnych, tak, że trudno się do niego dostać. Ale co tam...
*








    Pora wyruszyć w dalszą drogę i Bogu dziękować, że tych dzieł sztuki nie znalazłem i od aresztu wydobywczego się uchroniłem...
  Swoją drogą, dziwny ten nasz kraj, który choć wolny, to nadal wśród decydentów panuje mentalność peerelowskich aparatczyków, którzy nie wierzą własnym obywatelom i wszędzie wietrzą nieuczciwość. Cóż, każdy mierzy według siebie... Jak w tym kawale: Facet uratował topiącego się w stawie chłopca. Wyniósł go z wody, oddał ojcu, a ten jak nie wrzaśnie - a gdzie jego berecik złodzieju.

LITERACKO

$
0
0
   Ostatnio w moim literackim Idahoo dobrze się dzieje. W minioną niedzielę byłem na promocji wspomnień osadników z Przedmościa, dużej wsi w głogowskiej gminie. Uroczysta gala, którą zaszczycili znani politycy i działacze regionalni, odbyła się w świetlicy i przebiegała w rodzinnej atmosferze. Od zawsze pamiętam Przedmoście jako wieś przyjazną. Już jako kawaler lubiłem do niej jeździć na wiejskie zabawy. Nigdy się nie zadarzyło, czego nie można powiedzieć o innych wsiach, aby ktoś nas zaczepiał i rwał się do bijatyki. 
    Sama impreza była w dobrej oprawie arystycznej, wystąpił miejscowy zespół "Przedmościanki" i urocze woklalistki. Spotkanie prowadził Bartek Adamczyk z Głogowa, który z tego typu imprezami jest za pan brat, a i rzecznikiem starosty jest. Nie zabrakło też smacznego ciasta i innych frykasów na szwedzkim stole. Nie ukrywam, że dogodziłem swojemu podniebieniu.
    Ciekawe są wspomnienia pierwszych osadników, którzy musieli zmagać się z nową rzeczywistością na Ziemiach Zachodnich. Ich start nie był łatwy, bowiem musieli pokonywać różne przeciwności losu i zaczynać wszystko od zera, zapuszczając swoje korzenie na obcej im ziemi. Udało im się o czym świadczą kolejne pokolenia przedmościan, którzy już się tutaj rodzili i zapuścili korzenie.
    Spotkałem też paru znajomych z głogowskiej telewizji w której na początku jej powstania miałem swój program "Moim skromnym zdaniem, czyli słów kilka Michała Cimka" i kilku kolegów po piórze i nie tylko. To miłe spotkania...
    Wspomnienia zebrali i opracowali Karolina Frąszczak, Marek Robert Górniak i Marcin Kuchnicki. Nie brakło też wspaniałych, starych zdjęć na wystawie.
*
Książka w całej okazałości.

Bartek Adamczyk w akcji, czyli imprezę czas zacząć.

Pani Joanna Gniewosz wójt gminy Głogów wita gości.

Jeden z atorów wspomnień, Marek Robert Górniak wprowadza nas w świat wspomnień.

Nie mogło zabraknąć przedstawiciela zarządu województwa Tadeusza Samborskiego, który jest nie tylko politykiem, ale też wspaniałym gawędziarzem i śpiewakiem.

Nie brakło też głogowskiej posłanki Ewy Drozd, która nie szczędziła ciepłych słów autorom i osadnikom, którzy wspomnieniami sie podzielili.

Oficjele - od góry z prawej: pani wójt Joanna Gniewosz, z zarządu starostwa Jeremi Holownia, pani poseł Ewa Drozd, niżej Tadeusz Samborski z zarządu województwa i poseł Wojciech Zubowski. 



Jak widać sala pękała w szwach.

Prezentację poprzedził Hymn Sybiraków, który wysłuchaliśmy na stojąco.
Ja z kolegami z uwagą słuchamy Maćka Ilżyckiego, któty czytał fragmenty wspomnień. Maciek to dziennikarz radiowy, rzecznik prasowy, a od paru dni nowy dyrektor świetlicy w Przedmościu.

Maciek czyta fragmenty wspomnień pierwszych osadników.

Występ Przedmościanek...



Młode, ładne i bardzo zdolne wokalistki.

Pani Wójt prezentuje autorów wspomnień. Od lewej Marcin Kuchnicki, Karolina Frąszczak i Marek Robert Górniak.


Pora na dedykację od autorów, a każdy z nas otrzymał wspomnienia.

    W drodze do Przedmościa dowiedziałem się od kolegi Darka, który jest redaktorem wydania mojej książki o głogowskiej Solidarności, że są przyznane fundusze na jej wydanie. 11 marca mamy spotkanie z recenzentem mojej książki prof. dr hab. Stefanem Dudrą z Uniwersytetu Zielonogórskiego, Antkiem Bokiem wiceprezesem TZG, Darkiem Czają redaktorem wydania i moją skromną osoba, aby dopieścić szczczegóły przed wydaniem. Nie ukrywam, że jestem bardzo zadowolony, iż mój kilkunastoletni "pułkownik" zostanie wydany. Mam ogromnu szacunek do Darka, który sprawę doprowadził do szczęśliwego finału i na początek przepisał mój maszynopis do komputera, abym mógł go dopracować i porawić, po paru bohaterów książki odeszło już na drugi brzeg. Mnie już niestety tej wiary w wydanie i powera zabrakło.
    Kolejną dobrą nowiną jest kolejne zaproszenie na promocję kolejnych wspomnień osadników, tym razem do Kotli, która jest związane z Edwardem Stachurą i jego książką "Siekierezada", której akcja rozgrywała się w Kotli  i grochowickich lasach lasach.
    Jak widzicie, marzec mam dość ciekawy i obfity w ciekawe wydarzenia....

MAŁY ART II

$
0
0
    Zostałem poproszony przez Joasię do udziału w zabawie, ale po długim namyśle nie zdecydowałem się. Uznałem, że wszystko o sobie napisałem na blogu w wizytówce. Wszystkie moje zainteresowania można zobaczyć w kolejnych wpisach. Dlaczego mam takie zainteresowania? Bo po prostu jestem wędrowcem, który lubi zwiedzać, fotografować i opisywać. Jako emeryt nic już nie muszę, oprócz dbania o rodzinę, co wynika z moich wartości, które wyznaję. Jako emeryt mogę robić to, co mnie pasjonuje i nadaje sens mojemu życiu. I to robię... Nareszcie mam czas jako dziadek cieszyć się wnukami i patrzeć jak dorastają. Czy można chcieć więcej od życia? Pewnie można, ale mnie wystarcza to co mam.
     Byliśmy dzisiaj z żoną i córkami na "Małym Arcie", czyli występie przedszkolaków z przedszkola moich wnuków - Zuzi i Miłoszka. Występy odbyły się na scenie w MOK-u i nieźle się ubawiliśmy. Dzieci mają to do siebie, że są naturalne i nic nie udawają, czego nie można powiedzieć o młodych aktorach, którym deczko odbija. 
    Pokażę dwie grupy  przedszkolaków - trzylatków i sześciolatków, bo w nich są moje wnuki.
Trzylatki
Występy czas zacząć.






Ta w okularkach i niezbyt wysoka to moja wnuczka Zuzia.

Sześciolatki



Mój wnuczek Miłoszek, to ten karateka w okularkach.


Czas zakończyć występy przedszkolaków. Powyżej pani dyrektor żegna rodziców, dziadków, ciocie i wujków, którzy pełni zachwytu podziwiali swoje pociechy.

    A tak na marginesie, odebrałem wczoraj wyniki moich badań i są bardzo dobre. Nie ukrywam, że trochę się obawiałem, ale wychodzi na to, że mam zdrowie jak koń, ale zgodnie z wiekiem, podobnie jak kondycję fizyczną. Grunt, że psychicznie i duchowo czuję się młodo.
     Jestem po spotkaniu redakcyjnym, na którym zamknęliśmy wydanie mojej książki o "Głogowskiej Solidarności", która ma się ukazać do 10 listopada tego roku. Ufff, nareszcie. Teraz czas na redaktorów, korektorów, etc... Mam nadzieję, że wypełnię wolę zmarłego historyka i autora wielu książek, który mnie prosił o napisanie tej książki, a ja mu to obiecałem krótko przed śmiercią.
    O politykach, przekrętach finansowych i łapówkach, że o podsłuchach nie wspomnę, wstyd pisać. O kampani wyborczej kandydatów na kandydatów na prezydenta szkoda nawet wspominać. Po prostu żenada...

KOTLA - WSPOMNIENIA OSADNIKÓW

$
0
0
    Jak wcześniej wspominałem, byłem wczoraj na promocji kolejnych wspomnień osadników, tym razem w Kotli. Kotla to duża wieś z siedzibą  gminy i ciekawą historią.
    Tuż po przyjeździe spotkaliśmy głównego autora wspomnień pana Jana Baranieckiego, który nas serdecznie przywitał. Jego córka Dorota z zespołu redakcyjnego  zrobiła nam kilka zdjęć. Muszę dodać, że było nas czworo z Towarzystwa Ziemi Głogowskiej. Przyjechaliśmy dość wcześniej, tak że była okazja do porozmawiania na luzie przed uroczystością. Promocja wspomnień odbyła się w Gminnym Ośrodku Kultury.
     Impreza była fajna i ciekawa, a jej konwencja była nieco inna niż te, na których niedawno byłem. Nie zabrakło pełnej sali, wspaniałych wypieków, ciekawych występów zespołu wokalnego z gimnazjum i znanego zespołu ludowego "Wrzos". Jednym słowem dla każdego coś miłego. Padło wiele ciepłych słów pod adresem autorów i osadników, którzy podzielili się swoimi wspomnieniami i zdjęciami. Nie zabrakło ludzi ze świecznika: pani posłanki Ewy Drozd, pana Wiesława Boreckiego - wicestarosty powiatu głogowskiego, pana Ryszarda Rokaszewicza - przewodniczącego Rady Powiatu,  przewodniczącej Rady Gminy Kotla pani Haliny Przybylskiej, która pełniła honory i zastępowała nieobecnego wójta Łukasza Horbatowskiego, współatora wpomnień, który był na pogrzebie.  Była też prezeska stowarzyszenia "Krainy Lasów i Jezior" pani Elżbieta Wicher. Miałem też okazję poznać szefa wydawnictwa, które te wspomnienia wydało pana Jarosława Glapiaka z Leszna, mojego rodzinnego miasta w którym się urodziłem, ale korzenie zapuściłem już w Głogowie.
     Lubię takie imprezy i spisane wspomnienia, a należy pamietać, że ci osadnicy są solą tej ziemi. To oni tu zapuszczali korzenie i kształtowali byt dla siebie, swoich rodzin i kolejnych pokoleń, które tu się rodziły, ale w zypełnie innej i lepszej rzeczywistości. Wielu z nich mieszkało do 1947 roku razem z Niemcami w jednych domach. Sam należę do pokolenia, które w 1951 roku zasiedlało Głogów, a miałem wtedy pięć lat. Bez fałszywej skromności powiem, że też jest ślad mojej pracy w remontowanych i nowych domach, sklepach szpitalu, czy zakładach pracy, że o ratuszu i kościele św. Mikołaja nie wspomnę. A i w obecnej głogowskiej uczelni PWSZ, też są moje wypocinki.
    Należy pamiętać, że po wojnie wszyscy Byliśmy Obcy na tych ziemiach i wcale nam łatwo nie było. Godne to i sprawiedliwe, aby wspomnienia pionierów przetrwały po wsze czasy, dla kolejnych pokoleń.
*

Wspomnienia osadników. Na dole jedna z książek czeka na mnie.

Ostatnie rozmowy - Marek Robert Górniak, Darek Czaja i Antek Bok.

Pan Jan Baraniecki - autor wspomnień, Marcin Kuchnicki z zespołu redakcyjnego, Marek R. Górniak - autor wspomnień, Antek Bok i Darek Czaja z zarządu TZG.

Do tego zacnego grona i ja się dołączyłem, oraz pan Jarosław Glapiak z Leszna.



Sala powoli się zapełnia. Na górnym zdjęciu w pierwszym rzędzie druga od lewej - pani przewodnicząca Rady Gminy Halina Przybylska, pani posłanka Ewa Drozd, pan przewodniczący Rady Powiatu Ryszard Rokaszewicz, dawna wiceprezydent Głogowa pani Ewa Pawlak-Osomanska - radna z powiatu i wicestarosta pan Wojciech Borecki.

Poloneza czas zacząć, czyli Bartek Adamczyk zaczyna imprezę.

 Zespół wokalny z gimnazjum w Kotli. Warto było posłuchać ich śpiewu.

Pani Halina Przybylska wprowadza w świat wspomnień.

Bartek "męczy" autorów książki - Marka R. Górniaka i Jana Baranieckiego.



Po odpytaniu autorów czas na występ zespołu folklorystycznego "Wrzos" z gminy Kotla. Znam go z wcześniejszych występów. Wszyscy dobrze się bawili.


Czas uhonorować dawnych pionierów, którzy wspomnięń do książki nie szczędzili. Szkoda tylko, że nie wszyscy mogli przyjść, bo lata i zdrowie dały znać o sobie. Ale i tak miło było im zaklaskać.



Czas na podziękowania dla autorów książki. Od góry dziękują: posłanka Ewa Drozd, wicestarosta Wojciech Borecki i prezeska  "Krainy Lasów i Jezior" pani Elżbieta Wicher.


Przepuściłem radnego Zbigniewa Sienkiewica z Głogowa w zamian za zdjęcie poniżej.

Pora na dedykacje i autografy od pana Jana Baranieckiego. Jak widać i ja się załapałem.

Komu w drogę, temu zdjęcie na pożegnanie. Miejscowy Szeryf,  jeden z gości i konferansjer Bartek.

   Do domu wróciłem w dobrym nastroju i bez większych ceregieli przystąpiłem do wyboru i obróbki zdjęć. Z dziewięćdziesięciu wybrałem siedemdziesiąt, a z nich te kilkanaście do dzisiejszego wpisu.
   W przyszłą sobotę zmieniam klimat i udaję się na pierwszą wędrówkę po zamkach, kościołach i innych ciekawych miejscach do Brzegu i jego okolic. Ale o tym po powrocie.

MAŁUJOWICE - KOŚCIÓŁ

$
0
0
     Byłem wczoraj na pierwszej wiosennej wędrówce  po moich ulubionych miejscach. Sezon wędrowniczy zacząłem od Brzegu w woj. opolskim. W drodze do Brzegu zwiedziłem ciekawy kościół w wsi Małujowice, gdzie poznałem  ciekawą historię wsi i kościoła. Wędrowałem z Kołem PTTK przy Klubie Batalionowym w Głogowie.
    W 1741 roku odbyło się pierwsze starcie pod Małujowicami wojsk pruskich i austriackich w czasie I wojny Śląskiej, której celem było odebranie Austrii Dolnego Śląska. Bitwa była krwawa i szala zwycięstwa przechylała się na korzyść Austriaków. Dowodzący bitwą Król Prus Ferdynard II zrejterował z pola bitwy i dopiero  feldmarszałek pruski von Schwerin przejął dowodzenie i przechylił szalę zwycięstwa na korzyść prusaków. Aby ukryć rejteradę króla, kazał on po bitwie ostrzelać z armat Brzeg.
    Kościół w Małujowicach św. Jakuba Apostoła został zbudowany w 1250 roku w stylu gotyckim. W XIV wieku został on przebudowany i rozbudowany. Od XIV wieku wnętrze kościoła pokryto stopniowo unikatowymi polichromiami z obrazami scen biblijnych, a sufit  ornamentowymi deskami. Malowanie zakończono w XVI wieku. W 1526 roku kościół przejęli protestanci. W 1817 roku polichromie przykryto tynkiem. Tynk jednak skuto w XIX wieku i dość nieudolnie odnowiono malowidła. W 1945 roku kościół przejęli katolicy. Tyle z historii, która jest jednak bogatsza niż napisałem. Mnie osobiście kościół zauroczył, tak jego gotycka bryła z czerwoej cegły, jak samo wnętrze z piękną polichromią, chórem i organami. Warto wspomnieć, że kościół znajdu je się na trasie św. Jakuba.
Fotoreportaż
*



Bryła gotyckiego kościoła z ceramicznej cegły.

Krzyż pokutny na murze otaczającym kościół i ciekawy portal bramny wejścia do nawy głównej kościoła. Krzyż pokutny postawiła rodzina młodzieńca, który zabił widłami swoją dawną ulubienicę, gdy ta szła do ślubu z nowym narzeczonym.

Ołtarz główny kościoła z kamiennym sakramentarium po jego lewej stronie. W tamtym okresie w gotyckich kościołach na ołtarzach nie było tabernakulum, a miejscem do  przechowywania Najświętszego Sakramentu było właśnie sakramentarium.  Miało one różne formy. Teraz na ołtarzu jest złociste tabernakulum.


Chór i odnowione organy.








 

Wspaniałe polichromie na 
ścianach kościoła. Sakramentarium w zbliżeniu.


Wnętrze zakrystii, stare drewniane meble i boczne drzwi wyjściowe.



Kamienna chrzcielnica, tablice z historią kościoła po polsku i niemiecku, oraz pomnik upamiętniający poległych żołnierzy, mieszkańców wsi w czasie I Wojny Światowej.

    Miło było zwiedzić kościół i posłuchać przewodniczki, ale czas na dalszą wędrówkę po Brzegu. Ale o tym kolejnym razem.
Viewing all 571 articles
Browse latest View live